Baobab

Zwykle gdy do Ciebie piszę, patrzę na baobab. Na kawałek baobabu, bo rośnie szeroki u podstawy, a gdy dosięga dachu, rozkłada swoje gałęzie potężnie ponad domem i ogrodem. Czy to nie miło mieć swój własny, gdy całe dzieciństwo czytało się o nim tylko w książkach?

Gdybym mogła, wysyłałabym Ci pocztówki z moim życiem. Ale nie takie zwykłe, z widokiem czy portretem. Takie z ładną sytuacją, która się zdarzyła. W tej pocztówce byłyby też wszystkie emocje, barwa i nasilenie głosu, ciepło przytulania. Nawet zapachy i kolory. Nawet dźwięki. Wszystko, czym mogłabym przybliżyć Ci, co się stało i jak tu jest. Ale przecież to właśnie trud bycia nie Tam, a Tutaj. Trud nieobecności, który próbujemy uczynić nieco mniej srogim przez zdjęcia, listy, rozmowy. Lepiej chyba jednak jest tę nieobecność przyjąć. I nie, nie lubić. Ale wiedzieć, że to cena jaką przyszło nam płacić. Że to po prostu tyle kosztuje.

Wiesz, w środę usiadłam z chłopcami na plaży i mówiliśmy o życiu wiecznym. Mieli różne pomysły na ten temat, ale podobało mi się bardzo, że rozmawialiśmy. Dzieci szybko mówią, co myślą. I to piękne, że jeszcze nie umieją chować się za poprawnymi zdaniami, które mają chronić przed bólem lub stratą. Wiesz co? Chciałabym zapomnieć tę umiejętność, której życie uczy nas zbyt dotkliwie przez złe doświadczanie.

Ale, chłopcy. Siedzieli wokół mnie i zdałam sobie sprawę jak za nimi tęskniłam. Nawet w jakiś sposób za tą ich nieuważnością i rozmowami, choć kilkanaście już razy prosiłam o ciszę. Wszystko czego chcę, to zapoznać ich z Jezusem. A oni tak dobrze wiedzą, jak odpowiadać na moje pytania, by zaspokoić te pragnienie przyniesienia zmiany do ich życia. Umieją tak ładnie mówić o Jezusie, nawet o relacji z Nim. Bez doświadczania. Ale wiesz, w tamtą środę doszliśmy gdzieś dalej, do miejsc i tematów, w których już nie umieją grać, bo nie wiedzą, co jest lepszym wynikiem. To miejsca, gdzie zdarzyła się prawda. To miejsca, gdzie mogłam zasiać Jego Słowo.

Nigdy wcześniej Ci nie wspominałam, ale jest tutaj chłopiec, z którym mam długą i skomplikowaną historię. Z powodu jego bólu. Pamiętam go jeszcze sprzed dwóch lat, gdy po raz pierwszy przyleciałam do Mozambiku. Wskakiwał wtedy na mnie jak szalony bez ostrzeżenia, szukając utulenia i rozrywki. Nie miał wtedy nawet dwóch lat. Gdy byłam tu rok temu, rzucał we mnie kamieniami, wyrywał mi z rąk torby z zakupami, gryzł i krzyczał. N. widział w każdym wroga. Tak przykrywał swoją stratę.

Wczoraj podbiegł do mojego T., żeby się powygłupiać. Udawał, że go podnosi. T. z kolei udawał w podskoku, że jest podnoszony. Potem to samo ze mną. Aż w końcu ukrył swoją małą rączkę w dużej dłoni T., by nam towarzyszyć w drodze. A wcześniej widziałam go w kościele, jak porządnie ubrany śpiewał i tańczył z grupą dzieci z wioski. Czy muszę Ci wyjaśniać, co się dzieje w jego serduszku? Proszę, módl się o tego chłopca.

Wiesz, bardzo chcę ćwiczyć uważność. Wczoraj zatrzymałam się przy małym M., który jeździ na wózku inwalidzkim. Ja najpierw przywitałam go i utuliłam. On najpierw zapytał mnie, czy dam mu 10 meticais (waluta Mozambiku). To zupełnie nieważne, jeśli chodzi o moje go ukochanie. Ale piszę, żebyś wiedział, jak jest. Kolor skóry zamyka cię tu w kategorii. I trudno się z niej przedostać do drugiego człowieka.

Z tym doświadczeniem zrobiłam kilka kroków. Prosto w ramiona E. Starsza kobieta przywitała mnie ciepło i objęła czule. Zupełnie jak mama, która ucieszyła się z mojego powrotu. A we mnie było już gotowe pytanie: o ile pieniędzy poprosi. Ona poprosiła o modlitwę. Czasem bardzo lubię się mylić. Może Ci się to wydać niezrozumiałe, ale mieć w sobie świeże współczucie oraz pojemność na drugiego człowieka to moje największe misyjne wyzwanie. I moja codzienna modlitwa.

Pamiętam o Tobie, Ania

 

Pemba, 11 listopada 2018

Leave a Reply