Wpadam od czasu do czasu w Twoje ramiona, z biegu, z rozgrzanymi policzkami i rozczochrana. W chwili, którą wyrywam tym wszystkim, którzy czegoś ode mnie chcą, włącznie ze mną samą. Tak czuję.
Nie wiem, ile mam czasu na spotkanie. Próbuję przeżywać nas razem z dokładnością do sekundy, by nie stracić nic z tego, co mamy. Próbuję nie myśleć ile to będzie, nie żałować zawczasu.
Myśli mam rozproszone, muszę się upominać o swoją uwagę. Wołają do mnie niezmyte naczynia, nieodpisane wiadomości, nierozwój osobisty, nieprzeczytane książki, prośby jeszcze niespełnione.
A Ty jesteś. Czekasz na mnie, cichą. Ani zły, ani zniecierpliwiony. W detalach znasz moje myśli. Układasz do nich pocieszenie, by było, gdy tylko stanę się obecna. Wystarczająca bez uczynków, bez zasług. Nawet bez planu.
Mogę zamknąć oczy, mogę je otworzyć. Jesteś. Trudno mi wierzyć, że niczego więcej nie potrzeba. Wypadają mi z rąk wszystkie dobre rzeczy. Odkleja się od nich znaczenie. A bez znaczenia, już nie są.
Wiesz, o co mi chodzi? Że nikim nie muszę być. Że wystarczę. I jeśli tylko zaprowadzisz mnie do tego miejsca (choć szłam tam nie raz, wciąż się gubię), nagle mogę wszystko. Nagle. Taka sama, jak przed sekundą.
Droga jest ta cisza, w której rosnę do Twojego obrazu mnie. Namalowałeś go, gdy jeszcze nie było świata. A może to był rysunek? Tak długo już nosisz w Sobie nadzieję na mój temat, bez kompromisów, nawet co do detali.
O, jestem. Przestałam obejmować czas.
Nacala, 26.01.2022