Dom z papieru

Domek z kartonów. Robimy je dla naszych dzieci, żeby mogły pobawić się w dorosłość. Znaleźliśmy taki w naszej okolicy. Ale to nie zabawka, to czyjś dom. I wszystko, co mają. Mieszka tam małżeństwo z siódemką dzieci, kolejna rodzina przesiedleńców. Plandeka, która jest dachem, przecieka. Zamiast podłogi jest piach. Mają też kartonową kuchnię na zewnątrz i ogródek, gdzie posiali fasolę. I suszarnię, na patykach powtykanych wokół roślin. Pod wielkim baobabem. Prawdziwy dom z kartonów.

Tak napisałam, gdy po raz pierwszy natrafiliśmy na tę rodzinę w grudniu 2020. Później wracaliśmy tam wielokrotnie.

Któregoś razu on poprosił nas o baterię słoneczną, żeby mieli własny prąd. Nie mogliśmy spełnić jego prośby. A jednak, gdy odwiedziliśmy ich następnym razem, mały panel słoneczny stał nieopodal papierowego domu.

Ten dom, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, zaintrygował mnie. A moim odruchem nie było współczucie, ale myśl o zaradności. Nie tak znowu często można jej przejawy tu zobaczyć. Weszliśmy w ich mały świat, który powstał z niczego. Który zbudował on.

Dom z kartonów, uwieńczony dachem z plandek wyglądał jak nieprawdziwy. Ale zadbany i przemyślany. Obok, palenisko, również otoczone płotkiem z kartonów i bambusowych patyków. Nieco dalej, toaleta, czyli dziura w ziemi okryta snopami gęstych traw. Przy domu ogródek z kiełkującą fasolą chroniony przed kozami niewysokimi patykami z bambusa. Pod baobabem, mały warsztat. Któregoś razu, gdy zaszliśmy się przywitać, ojciec budował podesty z drewna, które znalazł w okolicy. Chciał położyć na nich maty, bo podczas deszczu, leżąc na gołej ziemi, nasiąkały wodą.

Zbyt często w Mozambiku spotykamy rodziny, w których mężczyzna jest nieobecny. Albo jest, i nic nie robi. Albo jest, i pije. Albo był. I teraz jego “jest” dotyczy kogoś innego.

Dlatego ten dom wydał mi się tak inny. Od papierowych ścian po obecność ojca.

Ten sam ojciec nie ma dobrej opinii w okolicy. Gdy pytaliśmy lokalnych władz o możliwość wybudowania tej rodzinie domu na czyjejś ziemi, doradzili nam uważność. Ojciec prawie wpędził ich w kłopoty, gdy nie mógł otrzymać racji żywnościowej od rządu w pierwszej kolejności. Już nieco o tym wiedzieliśmy, jako że za naszymi plecami polecal ludziom, by brali od nas więcej plandek niż potrzebują, a potem mu oddawali. Później próbował zmieniać projekt domu, nie wprost poprzez rozmowy z nami, ale podburzając właściciela ziemi, gdzie się zatrzymali.

Tym bardziej myślę o nim jako o człowieku zaradnym. Nie oceniam. Bo jak mogłabym? Czy kiedykolwiek byłam ojcem, który ma na utrzymaniu siódemkę dzieci? Czy kiedykolwiek musiałam uciekać przed wojną i zostawić wszystko, na co pracowałam całe zycie? Czy musiałam na nowo zorganizować świat dla mojej rodziny na kawałku zaśmieconej, czyjejś ziemi? Bez pewności, jak długo będę mogła zostać, bo przecież w Pembie żyje się wieściami z niedalekiej północy. Z nadzieją, że jeden patrolujący okolicję helikopter i jedna jednostka wojskowa uchronią wszystkich przed ekspansją terroryzmu.

Nie mogłabym go oceniać. On walczy o siebie i rodzinę jak umie. A my i Wy w tej walce mogliśmy dać mu jedno wytchnienie i obok domu z papieru postawić nowy.

Jest nam tak dobrze. Dbajmy o wdzięczne serca, nawet za nasze codzienne oczywistości jak dom.

Leave a Reply