4/ Moc krzyża i kochanie

Zdrowa i cała po śmierci mojego narzeczonego nie chciałam nic, oprócz Boga samego. Miałam poczucie, że spłonęło we mnie całe życie, które należało do mnie. Które snułam i budowałam na chrześcijańskiej kanwie. I że teraz On sam wyrósł we mnie. Już bez żadnych innych pragnień. Tak jak chciałam – On objawiał mi siebie i uczył o Sobie.

W tamtym czasie poznałam Danielę, dziewczynę, do której prowadziły mnie wszystkie drogi. Kogo bym nie zapytała, wskazywał na nią. Kilka lat wcześniej byłam na konferencji dla kobiet, gdzie poruszany był problem współczesnego niewolnictwa i handlu ludźmi. Wówczas usłyszałam o tym po raz pierwszy. To, że ktoś nie może zdecydować o sobie, podczas gdy Bóg pozwala nam decydować o życiu z Nim lub bez Niego, krzyczało we mnie z niezgody. Gdy już byłam silna po swojej stracie, szukałam sposobów, jak mogłabym i ja pomóc. Tak trafiłam na Danielę. I ponieważ jeden e-mail, który jej wówczas wysłałam rozpoczął całą historię, opowiem o niej w następnej części świadectwa. Ale to Daniela powiedziała mi o szkole biblijnej w Łodzi, kiedy podekscytowana dzieliłam się z nią objawieniami, które daje mi Bóg. Tak usłyszałam o Charis Bible College Polska.

Byłam ostrożna, komu pozwalam mówić mi o Bogu. Nie chciałam nauczyć się o Nim czegoś, co będzie tylko wiedzą, bez Jego prawdy i mocy. Dlatego, gdy Daniela powiedziała mi o szkole, podeszłam do tego z rezerwą. Ale zdecydowałam, że wysłucham nauczania Andrew Wommacka (założyciel szkoły), ponieważ to, czym mówiła Daniela, rezonowało z tym, co Bóg mówił do mnie. To było nauczanie o równowadze między łaską a wiarą. Po czterdziestu minutach wiedziałam, że chcę iść do tej szkoły. Bez względu na koszt z czasu i pieniędzy. Kilka dni później wysłałam zgłoszenie. Kilka tygodni później zaczęłam pierwszy rok korespondencyjnie.

To w tamtym czasie Bóg dał mi objawienie Jego sprawiedliwości. Do tej pory pamiętam pamiętam, jak podchodziłam do ekspresu, by zrobić kawę i jak rozmawiałam z Nim o wersecie z 2 listu do Koryntian 5:21: “On Tego, który nie poznał grzechu, za nas uczynił grzechem, abyśmy my w Nim stali się sprawiedliwością Boga.” Przez pierwsze lata życia z Bogiem wracała do mnie wątpliwość, czy na pewno jestem zbawiona. Choć wiedziałam już wtedy, że moje zbawienie nie zależy od tego, co robię, ale od tego, czy oddałam Jezusowi swoje życie, to jednak lata spędzone w narracji uczynkowości trzymały mnie wciąż w niepewności i niewoli. Tamtego dnia jednak, nad ekspresem do kawy, Bóg dał mi objawienie, że jestem sprawiedliwa. Że jestem sprawiedliwością Boga w Chrystusie. Że nie ma już żadnej przeszkody między nami. A Bóg patrzy na mnie przez Jezusa i jak Jezus jestem dla Niego doskonała i bez winy. Nawet, jeśli wciąż zdarzy mi się grzech, mogę go zostawić i znów przyjść do Boga. Z tym przyszła oczywista pewność zbawienia.

Objawienie jest wtedy, gdy prawda, którą słyszysz, staje się częścią ciebie. Nie przychodzi już z zewnątrz, ale wypływa z twojego serca. Nie powtarzasz jej po kimś. Nie jest wiedzą. Jest Twoim osobistym doświadczeniem. Przekonaniem. Jest Tobą.

W tamtym czasie uwierzyłam również Bogu, że razem ze zbawieniem zapewnił nam uzdrowienie. W Księdze Izajasza 53:4-5 czytamy o Jezusie: “Tymczasem On wziął na siebie nasze choroby, dźwigał nasze cierpienia. A my myśleliśmy, że [słusznie] jest zraniony, uderzony przez Boga i umęczony. Lecz On został przebity za nasze przestępstwa, zgnieciony za nasze winy, spadła na Niego kara w imię naszego pokoju, a Jego ranami zostaliśmy uleczeni.” Dłuższy czas po śmierci mojego narzeczonego moje ciało zaczęło odchorowywać długotrwały stres. Bardzo silne bóle głowy bez żadnego medycznego wyjaśnienia, wysoki cholesterol z podejrzeniem wrodzonej cholesterolemii, później wykluczonej, nierówne bicie serca i żadnych zmian w badaniach, nadciśnienie. Lekarze powiedzieli – na ból głowy tabletki, gdy boli, na cholesterol dieta i tabletki, jeśli nie pomoże. Na serce też tabletki, na wyrównanie rytmu. Nadciśnienie – będzie tylko większe z wiekiem – tabletki do końca życia. Nie miałam wtedy trzydziestu lat. 

To poprzez jedno z nauczań ze szkoły biblijnej Charis zrozumiałam, że wcale nie muszę chorować. Że uzdrowienie jest wolą Boga dla nas. Tak samo jak Jezus zapewnił nam na krzyżu zbawienie, tak samo i uzdrowienie. Ta prawda urosła we mnie do objawienia na tyle, że nie chciałam już więcej brać tabletek na nadciśnienie. Nie dlatego, że musiałam coś szalonego zrobić, by przekonać Boga do cudu. Ale dlatego, że wiedziałam, że On już wziął tę chorobę na siebie i ja mogę być od niej wolna, jeśli uwierzę Słowu, które mówi, że jestem zdrowa.

Tamtego dnia, gdy przyszedł czas na kolejną tabletkę od nadciśnienia, kazałam nadciśnieniu odejść, a ciału podporządkować się Bożemu Słowu i przywrócić prawidłowe ciśnienie krwi. Podziękowałam Bogu za uzdrowienie. Zmierzyłam ciśnienie. Za wysokie. Pomodliłam się w ten sam sposób jeszcze raz, już zestresowana. Zmierzyłam ciśnienie. Jeszcze wyższe. I wtedy się wściekłam. Wściekłam się, że choroba nie podporządkowuje się Jezusowi. Jeszcze raz wykrzyczałam podobną modlitwę, biegając po mieszkaniu z niezgody, która urosła we mnie. Można sobie wyobrazić, jak zmienia się ciśnienie krwi, po takich emocjach i ruchu. Zmierzyłam jeszcze raz. Było idealne. Tym razem biegałam po mieszkaniu i dziękowałam Bogu za Jego uzdrowienie. Po godzinie sprawdziłam znowu. Idealne. Następnego dnia – idealne. Kilka dni później – tak samo. Od tamtej pory nie biorę tabletek na nadciśnienie. Choroba próbowała wrócić raz, podczas mojego pierwszego roku w Mozambiku, ale po modlitwie odeszła.

Każda z tamtych chorób miała swoją własną historię, o czym nie będę tutaj opowiadać. Ale każda z tych historii skończyła się tak samo. Nie mam silnych bólów głowy. Nie mam podwyższonego cholesterolu. Nie mam nierównego bicia serca. Tak samo jak nie mam nadciśnienia. I na żadną z tych dolegliwości nie biorę tabletek już od lat.

Tamtą książkę o misjach przeczytałam w jedno popołudnie, może w dwa. Misje nigdy mnie nie interesowały. Ale były ciekawą opowieścią o rzeczach niemożliwych z Bogiem. W książce najbardziej poruszyła mnie prosta miłość. Ta, która jest zauważeniem, obecnością, nakarmieniem. Nic skomplikowanego. Ale kosztuje całe twoje życie. To była książka “Zawsze pod dostatkiem” Heidi Baker. Ciekawa, jak dziś wygląda ta służba, weszłam na stronę internetową. Kliknęłam w zakładkę, która mówiła w jaki sposób można włączyć się w ich działania. Misje krótkoterminowe – maksymalnie trzy tygodnie. Szkoła misyjna Harvest School of Missions – trzy miesiące. Misje długoterminowe – zobowiązanie na co najmniej dwa lata. Na końcu dopisek: “Ponieważ służymy w słabo rozwiniętych krajach o nieprzewidywalnych warunkach, Iris Global nie może i nie gwarantuje Twojego bezpieczeństwa, zdrowia ani komfortu. Będziesz służył, ufając, że Bóg cię zaopatrzy i ochroni.” To, co dla nich pewnie było prawnym zabezpieczeniem, we mnie rozpaliło pragnienie. Do życia w całości opartego na zaufaniu Bogu. Pamiętam jeszcze jedną myśl: “Kto decyduje się na którąkolwiek z tych opcji? Skąd wziąć na to czas i pieniądze?” I odłożyłam książkę.

Do Mozambiku pierwszy raz pojechałam na misje krótkoterminowe w 2016 roku. Rok później ukończyłam tam szkołę misyjną. W styczniu 2018 rozpoczęłam moje dwuletnie misje długoterminowe. Kto decyduje się na którąkolwiek z tych opcji? Ten, który pójdzie za Jezusem, drogą, którą od wcześniej już szedł. Tak dziś myślę. Ale o tym opowiem później.

W tamtym czasie zaczęło mi się robić niewygodnie. Uleczona ze zranień, zakochana w Jezusie, rosłam w przyjaźni z Bogiem i uczyłam się Jego i Jego Słowa. Ale moje serce zaczęło za czymś tęsknić. Za zmianą. Byłam w miejscu, do którego nie należałam. Nie chciałam spędzać ośmiu godzin w pracy przed komputerem. Chciałam kochać na pełen etat.

Tamtego lata 2015 roku miałam jechać na wakacje z dwoma zaprzyjaźnionymi rodzinami z kościoła. Cieszyłam się bardzo na samochodową wyprawę po wschodniej Europie. Szybko jednak zaczęłam przeczuwać, że Bóg ma dla mnie inny plan. Po krótkim czasie powiedziałam, że nie mogę jechać. Bóg zabierał mnie na wakacje. Powiedział, że będzie uczył mnie o kochaniu. Wynajęłam pokój w górskim miasteczku na tydzień. Spakowałam wszystkie notatki ze szkoły biblijnej, Tak przygotowałam się do nauki. Nie przeczytałam ani jednej z nich. Taki plan na naukę miał Bóg.

Podczas tego wyjazdu chodziłam po górach, polach i piaskowych drogach z Bogiem. Rozmawialiśmy sobie przez wszystkie godziny, w których nie spałam. On nie robił nic innego, jak tylko mnie kochał. Ja nie robiłam nic innego, jak tylko tę miłość przyjmowałam. Bywało, że chciałam sięgnąć po notatki, książki. Usystematyzować miłość. Zrobić coś pożytecznego, jak myślałam. Ale On mnie od tego odwodził za każdym razem. Czytałam tylko któreś z codziennych rozważań Heidi Baker, jeśli można to nazwać czytaniem, bo co zdanie Bóg wylewał się na mnie z objawieniem swojej miłości. I musiałam przerywać.

Po kilku dniach zaczynałam pomału rozumieć nasz tydzień razem w górach. Obserwowałam, jak Bóg robi we mnie przestrzeń na nowe, które jest przede mną, ale o którym jeszcze nic mi nie powiedział. Już wiedziałam, że jedyna lekcja z kochania, jaką mi daje, to Jego miłość do mnie. Jedyna i wystarczająca. Bo tylko ukochana, mogłam kochać innych.chać. Jego miłością. Tam, w górach rozpoczęło się moje kochanie. Byłam gotowa, żeby ruszyć w drogę.

Leave a Reply