(Nie)równi

Boję się, że tymi tekstami pogłębiam jakąś przepaść. Ale to, czego chcę, to ją zmniejszyć. Przepraszam, jeśli robię to nieumiejętnie. Uczę się po drodze.

Wychowano mnie tak, że nie dzielę ludzi ze względu na kolor skóry. Że to dzielenie dziwi mnie za każdym razem. Nie pamiętam, żeby chociaż raz rodzice mi to wyjaśniali. Żadnych książeczek z dziećmi z całego świata i nauki szacunku poprzez opowieści. Musieli to zrobić bez słów.

Nie lubię robić zdjęć obcym mi ludziom. Ani tym znajomym tylko trochę. Nie lubię robić ich tym, których spotykam w Mozambiku i którym pomagamy. A już tym bardziej nie lubię bez zgody wrzucać ich na moje media społecznościowe. Ale, nie lubię też prosić o zgodę. Zwłaszcza w Mozambiku. Bo o ile inny biały (w zdecydowanej większości) powie mi, co myśli naprawdę, o tyle zgoda tutaj będzie zazwyczaj wynikiem nierówności. Nie takiej, która jest prawdziwa, ale takiej, która jest naprawdę w tutejszych głowach. I która bardzo mnie smuci.

Raz, bo trudno odmówić. Jak biały pyta, zwykle odpowiadasz tak, żeby go zadowolić. Żeby dostać to, co dla ciebie ma. Bo przecież ma dużo pieniędzy i rzeczy, których ty nie masz. Dlatego może się zdarzyć, że gdy biały zapyta, czy chcesz oddać życie Jezusowi, powiesz, że tak. Bez oddawania życia.

Dwa, nie chcesz odmówić. Bo biała skóra to prestiż. Bo mieć zdjęcie z białym to prestiż. Nawet, gdy tego zdjęcia nigdy nie zobaczysz. A Twoja twarz będzie wzruszać innych białych i zbierać ich reakcje, i poszerzać zasięg. Nawet, gdy ty nigdy o tym nie usłyszysz. Nawet, gdy ty nigdy nic z tego mieć nie będziesz. Poza iluzorycznym prestiżem. 

Dlatego nie lubię robić zdjęć tutejszym ludziom. I dlatego nie pokazałam Wam zdjęć z ostatniej dystrybucji żywności, bo sama nie mogłam na nie patrzeć. Mieszkamy obecnie w innym mieście niż to, w którym budujemy domy i przynosimy jedzenie przesiedlonym rodzinom. Na miejscu są zaufane osoby, które to robią. Zawsze podkreślam, żeby nie robić zdjęć twarzy. Ale tym razem było coś więcej niż twarze. Obok worków z ryżem, fasolą i olejem, ustawiono rodziny. Jedna obok drugiej. Na zdjęciach zobaczyłam, jak stoją tam, posłuszni. Z głowami spuszczonymi, smutni. Gotowi na wszystko, byle to jedzenie na pewno z nimi zostało. Jak ja bym chciała, żeby to się nie zdarzyło.

Niech ta historia będzie obrazem. Bez zdjęć. Gdy ostatnio odwiedzaliśmy te rodziny, zapytałam, czy mogę pomodlić się o jedną z dziewczynek, która ma zespół Downa. Dziewczynka bardzo płakała, a ja początkowo nie wiedziałam dlaczego, ze względu na podwójne tłumaczenie. Gdy stanęła przede mną, uśmiechałam się do niej, bo już widziałam ją tak, jak widzi ją Bóg. (O, dzięki Duchu Święty!) Spytałam, czy mogę wziąć ją za rękę. Ona zaczęła bardziej płakać. Wtedy kilkoro ludzi na siłę próbowało chwytać jej rękę, żeby mi tę rękę podać. Wówczas już bez zbędnych tłumaczeń powstrzymałam ich. To w tamtej chwili dowiedziałam się, że ona od początku bała się do mnie przyjść. Bała się, że ta biała osoba chce coś jej zrobić. A ona przecież wie, że to bardzo możliwe, bo jest inna. Inna niż wszyscy. Bo ci wszyscy codziennie dają jej o tym znać.

Kiedy nie zmusiłam jej do podania mi dłoni, uspokoiła się. Zaczęłam modlić się o nią i mówić dobre rzeczy, które myśli o niej Bóg. Później dałam jej ciastko. Nigdy nie robię tego w Mozambiku. Nie daję ciastka jednemu dziecku, podczas gdy trzydzieści innych patrzy. W ogóle nie daję dzieciom ciastek, jeśli to nie jest wcześniej zorganizowane, przemyślane. Jeśli nie ma zgody ich rodziców. Tym razem podarowałam ciastko tylko jej, bo to była jej chwila. To był ten moment, kiedy miała czuć, że Bóg widzi właśnie ją.

Kiedy w Mozambiku biały pyta, czy może wziąć dziecko za rękę, możliwe, że dorośli wokół siłą mu tę rękę podadzą.  

Dlatego nie lubię robić zdjęć. Przez tę nierówność, która nie jest prawdziwa, ale jest naprawdę w głowach wielu tutejszych.

Dla równowagi. Zdarza mi się, że ludzie odmawiają, na przykład modlitwy. Że moja skóra nie jest dla nich imponująca. I to jest bardzo dobre. Kiedyś, gdy do nich wrócę i znów zapytam, a oni się zgodzą, będę wiedziała, że to autentyczne.

Pewnie znajdziecie na tym profilu kilka wyjątków, na które mam swoje subiektywne uzasadnienie. Na przykład zdjęcie w tle, które jest symbolem. Im dłużej przyglądam się mamie A., tym więcej widzę jej piękna. Piękna człowieka, kobiety, babci, matki, Mozambijki. Gdy tamtego dnia robiłam jej zdjęcia, wiedziałam, że to jedno jest o czymś więcej niż tylko o niej samej. Jest o kobiecie, którą zaplanował Bóg i umieścił w Mozambiku. O kobiecie, która jest taka, jaka jest z całym swoim doświadczeniem i o kobiecie, która odkrywa, kim jest w Chrystusie. Dzień przed tym, gdy spisywałam te słowa, spotkałam ją gdzieś w polu. Wołała: Ania, Ania. Ja nie mogłam odszukać jej wzrokiem w mocnym późnym słońcu. Jak na filmie, oczy próbowały nastawić ostrość na kształt postaci. Aż zobaczyłam ją. Stała w wysokiej trawie z maczetą w dłoni, opartą ostrzem o jej ramię. Na ziemi leżało kilka dużych gałęzi. Uśmiechnięta, jakby nic jej to nie kosztowało.

Leave a Reply