Niewidzialni

Czasem wystarczy zauważyć drugiego człowieka. To chyba najważniejsza lekcja, jakiej nauczyłam się w Indiach.

Nie mogłam pogodzić się z tym, że w każdym z miejsc jesteśmy tak krótko. Przedpołudnie tu, popołudnie tam. Domy dziecka, szkoła, miejsca aktywizacji zawodowej dla muzułmanek, nabożeństwa, spotkania w społecznościach, zajęcia w szkole biblijnej. Wszędzie na kilka godzin. Czułam się jak chrześcijańska turystyka. Choć przecież modliłam się o ludzi i widziałam jak Bóg ich dotyka i uzdrawia. Choć przecież wypowiadałam słowa błogosławieństwa nad młodymi kobietami i widziałam jak płoną im oczy. Choć opowiadałam o tym, co Bóg zrobił w moim życiu. Choć przecież spędzałam czas z dziećmi, przytulałam, jadłam z nimi, pozwalałam się karmić drobnymi rączkami i uczyć, jak jeść bez sztućców. Choć przecież byłam. A jednak, chciałam dać więcej. I bezdyskusyjnie uznałam, że to więcej musi oznaczać jedno – zostać na dłużej. Wtedy dla mnie niemożliwe.

To dlatego, że w relacjach jestem długodystansowcem. Znajomości rozkręcam długo i dokładnie. Czy też tak masz? Albo znasz kogoś obok, kto taki jest? Mówią mi, że się nie odzywam. Pytają, czy coś się stało. A ja tylko przyzwyczajam się do człowieka i żyję intensywnie w środku zanim zacznę swobodnie na zewnątrz. Dlatego wpadanie i wypadanie do domów dziecka i kościołów było ciągłym przełamywaniem się i wpędzało mnie w poczucie winy.

Aż do pewnego spotkania. To było w kompleksie szkolnym niedaleko Hyderabad. Około tysiąca uczniów, z czego ponad trzystu mieszkało na miejscu w ośrodku, ponieważ nie miało swoich domów. Byliśmy tam kilkunastoosobową grupą. Dobraliśmy się w pary i chodziliśmy po klasach, aby kochać dzieci – ucząc ich piosenek, organizując czas, dzieląc się słodyczami. Później okazało się, że wszyscy, niezależnie od pomysłów, specjalizowaliśmy się w jednym – zauważaniu niewidzialnych. Tych dzieci, które nie brały udziału w zabawach. Tych, które stawały na uboczu, przyglądając się nieśmiało zdarzeniom. I przewrotnie, to one otrzymywały najwięcej naszych objęć i uwagi. One, które same nie potrafiły po to sięgnąć.

Tego dnia po zajęciach spędzaliśmy czas u Angel, Amerykanki, która razem z mężem Hindusem założyła i prowadzi kompleks, w którym byliśmy.

– Myślicie, że przyjeżdżacie tu na kilka godzin i to nic nie znaczy? Że po was przychodzą kolejni i to też nie ma znaczenia? – ona mówiła, a ja tak bardzo chciałam wiedzieć, dlaczego nie miałabym odpowiedzieć tak na te pytania. – Widziałam jak podchodzicie do tych, którzy stoją z tyłu i nie mają odwagi, by przyłączyć się do zabawy. Opowiem wam coś. Kiedyś mieszkał tu chłopiec – zawsze na końcu, zawsze gdzieś schowany, zawsze niezauważony. Pewnego razu przyjechała grupa misjonarzy, tak jak wy, na kilka godzin. Podczas zajęć on jak zwykle stał z boku. Mimo tego ktoś podszedł do niego i w jednej chwili cała uwaga dorosłego była skupiona na chłopcu. Po latach powiedział mi, że ten moment, kiedy ktoś go zauważył, zmienił wszystko. Właśnie z tego powodu znalazł w sobie determinację, by się nie poddawać, mimo swojej przeszłości. I wielokrotnie przy różnego rodzaju wyzwaniach, całe lata później, właśnie to zauważenie dawało mu siłę. Czy wiecie jak ważne jest to, co robicie?

Angel jedną opowieścią przegnała moje wątpliwości. A wszystkie aktywności, nazwane przeze mnie zbyt małymi, stały się skarbami.

Czasem wystarczy jedno spojrzenie w oczy i jedno przytulnie, żeby uratować czyjeś życie. To może zająć jakieś 10 sekund. Znajdziemy tyle czasu?

Czasem nie trzeba od razu tłumaczyć, że to Ewangelia. Że kochamy, bo On pierwszy nas ukochał. Czasem najpierw potrzeba najprostszego.

Po spotkaniu u Angel byliśmy już tylko z dziećmi, które mieszkały na miejscu. Gdy usłyszały, że mogą się z nami pożegnać, w kilka sekund zalała nas fala ponad trzystu dzieciaków. Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie w pasie. Przede mną stała dziewczynka. Widziałam ją już kilka razy tego dnia, wymieniałyśmy wówczas porozumiewawcze uśmiechy. Teraz też uśmiechała się i kołysała, oplatając mnie w talii rękoma. W pewnym momencie spoważniała i przywołała mnie ruchem ręki. Gdy nachyliłam się nad nią powiedziała: będę za tobą tęsknić. I wiem, że mówiła serio.

3 Replies to “Niewidzialni”

  1. Wspaniale się to czyta – nie rozcieńczasz tekstu wodą, ale wszystko o czym piszesz jest koncentratem.

    O tym, że wystarczy 1 drobny gest przekonałam się kilka lat temu – napisałam o tym gdzieś, w którymś poście o robieniu nieba na ziemi 🙂 U mnie najczęściej jest to uśmiech- uśmiecham się właściwie cały czas – i w końcu postanowiłam to wykorzystać na co dzień 🙂

  2. anna7dabrowska says: Reply

    Dzięki za miłe słowa! 🙂 Uśmiech w naszych warunkach kulturowych jest w sam raz. Na pewno dotrę do tego posta, już jakiś czas noszę się z zamiarem poczytania http://motyw-kobiety.miejsce-akcji.pl. 🙂

  3. I to te gesty, spojrzenia, jak piszesz, paradoksalnie mogą wystarczyć. Bo On mieszka w nas i to wystarczy!

Leave a Reply