Pojawia się za każdym razem, gdy widzę ich trudne zachowanie. Mogę je sobie tłumaczyć na różne sposoby, ale bez względu na wyniki analiz ta mała cząstka zostaje we mnie. Cząstka przyczyny. Cząstka nieoczywistego początku. Wina. Moja wina. Poczucie, że to właśnie przeze mnie moje dzieci zachowują się tak, a nie inaczej. Zachowują się nie tak jakbym tego oczekiwała. Albo z czymś sobie nie radzą. Mój radar nieprawidłowości własnych działa dwadzieścia cztery godziny na dobę i w sprawach matczynych jest nad wyraz czuły.
Poczucie winy.
Zawsze mogłabym lepiej. Lepiej zareagować. Przewidzieć. Odpowiedzieć czulej. Albo bardziej konsekwentnie. Wysłuchać. Zakończyć temat. Dać przestrzeń. Postawić jasno granice. Zawsze jest jakieś lepiej. Lepiej, które mnie męczy. Lepiej z przeszłości, które już jest dla mnie nieosiągalne. Ale tak bardzo realne teraz. Bo go nie ma.
Poczucie winy.
Trudniej jeszcze, kiedy ktoś nieustannie w tej winie cię utwierdza. Mąż. Żona. Rodzice. Nawet obca osoba w sklepie. Mają swoje zdanie, ale go nie wypowiadają z troską. Nie łączą z pytaniem: dlaczego akurat tak? Ze zrozumieniem. Z przestrzenią na błędy. Nieprzemyślenie, zmęczenie, złe dni, krótką cierpliwość, inne wartości. Wypowiadają je raczej jednym tchem z wyrzutem, który dla nas, matek, staje się nie raz wyrzutem sumienia.
Poczucie winy.
„(…) to zespół przykrych uczuć w stosunku do własnej osoby, które powstają w wyniku negatywnej oceny własnego postępowania.”
To dobre. Ocenić. Wyciągnąć wnioski. Zostawić za sobą. Poprawić. Próbować poprawić.
Ale co jeśli tam, w tej negatywnej ocenie własnego postępowania brakuje prawdy? Jeśli poczucie winy jest nieadekwatne? Co jeśli jest zawsze, nie do końca zdefiniowane i uzasadnione. Niezakotwiczone w błędzie? Ale umocowane w niewłaściwej samoocenie? Więc nawet niezwiązane realnie z żadną konkretną sytuacją, bo sytuacją błędnie ocenioną.
Nieprawdziwa ocena. Realny ból. I poczucie winy.
Ale jest taka prawda, która zawsze uwalnia. Nie zależy od zmiennej kulturowej. Nie przedawnia się. Nie dezaktualizuje. Jest szeroka jak świat i konkretna co do jednej ludzkiej sytuacji. Gdy mówi, odzywa się z mocą. Mocą Tego, który cię wymyślił. Prawda w Jego Słowie.
“Wtedy Jezus mówił do tych Żydów, którzy mu uwierzyli: Jeśli będziecie trwać w moim słowie, będziecie prawdziwie moimi uczniami. I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.” Jana 8:31-32 UBG
W Słowie doszukiwać się siebie. Niezmienionej trudnym dzieciństwem, toksycznymi relacjami, opiniami innych. W Słowie, które się co do ciebie nie myli. W Osobie, która Cię kocha. Nienaprawioną. Taką, jak teraz. Od zawsze. Jak żaden człowiek. Co to za miłość! W Osobie, która zawsze mówi prawdę.
W Słowie pojemnym też na każdy z twoich błędów. Z łaską gotową, której wystarczy. Na wybaczenie sobie i na zmianę. Na dotknięcie źródła problemu. Na uporanie się z nim. Nie we własnej sile. We własnym poddaniu.
Mamo, nie obwiniaj się.
Niedoskonały świat. Niedoskonała ty. I Boża moc, co kwitnie w tych słabościach.
On wystarczy.
• Jeśli lubisz czytać, co piszę oraz chcesz i możesz mnie wesprzeć w tworzeniu, postaw mi kawę. Dziękuję! •