Rozrzutność dawania

Można mieć bardzo mało i być najbogatszym człowiekiem świata. Bo czy nie jest bogaty ten, kto hojnie rozdaje wszystko, co ma? Tego o bogactwie uczy nas wdowa*, oddająca swoje ostatnie pieniądze. To ustawienie serca, o którym mówi Biblia. Takich ludzi poznałam w Afryce. Były nimi dzieci.

Zdarzyło się to pewnego wieczora, kiedy stałam z nimi. Oplatały mnie swoimi objęciami. Bo w afrykańskiej wiosce rzadko zdarzało mi się stać samotnie. Tam, gdzie byłam, zwykle bose. Spragnione. Większość w porwanych lub mocno znoszonych ubraniach. Tych samych, co wczoraj, przedwczoraj, i wcześniej. Na mnie jedna cała bluzka, jedna cała capulana, jedne nienaruszone japonki. Co prawda wszystko brudne, ale tylko teraz. W perspektywie powrót do bazy i pranie w ręku. W szerszej perspektwie powrót do Polski i pranie w pralce.

Kiedy stoisz w takich okolicznościach, przychodzi ci do głowy, że naprawdę masz wszystko. To uczy pokory. Twoje dotychczasowe pragnienia stają się płowe. Widzisz przepych swojej szafy, rozrzutność swojego życia. I nie, dostatek nie jest niczym niewłaściwym. Ale taki kontrast zatrzymuje cię na chwilę i uczy wdzięczności. I gdy tak stoisz, myślisz, że w takim razie masz co dać. Aż do chwili, gdy odkrywasz, że choć masz wszystko, to brakuje ci najważniejszego. Właściwego serca. Bez niego niczym się nie podzielisz.

Zdarzyło się to pewnego wieczora, kiedy stałam z nimi. Oplatały mnie swoimi objęciami. W pewnym momencie pojawiło się kilka nowych twarzy. Dzieci przyniosły po kawałku chleba. To była ich kolacja. Widząc je, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że mam wiele. I że tak niewiele mogę zrobić z tym, co widzę. Bo choćbym podzieliła się wszystkim, co mam, to i tak ja wrócę do mojego wygodnego życia, a one zostaną tu ze swoim.

W tym momencie ktoś musnął mnie o ramię. Odwróciłam się i próbowałam w ciemnościach wyostrzyć wzrok. Dostrzegłam przed sobą jedną z dziewczynek, które przyszły z chlebem. Uśmiechała się szeroko, a ja odwzajemniłam tę jej sympatię. Wtedy ułamała kawałek i wyciągnęła go w moim kierunku. Próbowałam odmówić, bardzo nie chciałam zjadać części jej niewielkiej kolacji. Ale ona nalegała. To było rozrzutne z jej strony. Rozrzutne dzielenie się. Wkładając do ust kawałek chleba, myślałam o jej wielkim sercu. I o swoim, zupełnie małym. Ta dziewczynka swoją szczodrością rozwaliła schemat w mojej głowie. Schemat o dawaniu. Schemat, że muszę mieć dużo, żeby dać.

Wkrótce okazało się, że to nie był odosobniony przypadek. Byłam wielokrotnie obdarowywana orzeszkami ziemnymi czy owocami mango. Czasem dostawałam tyle, że nie byłam w stanie zmieścić tego w dłoniach. Dzieliłam się z innymi.

Kilka dni później usłyszałam od Heidi Baker o ich szkolnym zwyczaju w bazie. Kiedy któreś z dzieci ma urodziny, pozostali muszą znaleźć sposób, żeby obdarować solenizanta. Nie składają wtedy drobnych sum pieniędzy na prezent. Nie idą na pizzę i do kina. Nie kupują tableta. Dzielą się tym, co mają. Owocem zerwanym po drodze do szkoły. Modlitwą. Dobrym słowem. Czasem. Dzieci muszą być kreatywne. Bardziej niż ci, co mają pieniądze. Muszą dać z siebie więcej. Więcej niż ci, co mają czym zapłacić za prezent.

Szybko zaczęłam się uczyć, jak wiele mam w jednej walizce, którą zabrałam do Afryki. Rzeczy, które pakowałam, były mi niezbędne. Na miejscu okazało się, że mam znacznie więcej, niż mi potrzeba. To zadzwiające jak szybko może się zmienić perspektywa posiadania. Ostatniego dnia w kilka osób siedzieliśmy razem na schodach przed kościołem. Nie wierzyłam, że czas wracać. Nie chciałam. Torba, spakowana, czekała na mnie w pokoju. Przysiadły się do nas dzieci. Wśród nich była Ana, może siedmioletnia dziewczynka. Słabo znała angielski, ale poprosiła mnie o buty. Nie miałam co jej dać. Jedne na sobie, drugie w torbie, ale zdecydowanie za duże. Próbowałam to wyjaśnić. Długo nie dawała za wygraną, ale w końcu zrezygnowała. I wtedy coś się we mnie zbudziło. Przecież japonki tak prosto można przyciąć. Wzięłam z pokoju buty i jeszcze zeszyt – taki ze zdobioną okładką. Dla mnie jeden z wielu. Dla Any, skarb.

Afryka nauczyła mnie, że zawsze mam czym się podzielić. I że te same torby podróżne pakowane w kulturze zachodu, tam, w Afryce, zawsze są większe.

Jezus powiedział, że wdowa dała najwięcej.

 

* A gdy Jezus usiadł naprzeciwko skarbca, oglądał jak tłum rzuca pieniądze do skarbca; a liczni bogaci wiele rzucali. Także przyszła jedna uboga wdowa oraz wrzuciła dwa grosze, to jest ćwierć asa. Więc zwołał swoich uczniów i im powiedział: Zaprawdę, mówię wam, że ta uboga wdowa więcej wrzuciła, niż wszyscy, co rzucali do skarbca. Bo wszyscy rzucili z tego, co im zbywa; zaś ta, ze swej biedy, wrzuciła wszystko co miała, całe swoje środki do życia. (Ew. Marka 12:41?-?44 NBG)

One Reply to “Rozrzutność dawania”

  1. Ostatnio kiedy słuchałam podobnych opowieści myślałam sobie, że mamy dużo a marudzimy, bo “zupa za słona”. To chyba trzeba zobaczyć i doświadczyć na ile sie da samemu… Inaczej jest to tylko wyobrażeniem. Niezależnie od tego trzeba byc wdzięcznym i dzielić sie tym co sie ma…

Leave a Reply