Po raz pierwszy w życiu chorowałam z mężem. I nie to, żeby on był chory. Nie. Ja byłam i miałam go obok siebie. I byłam kochana.
Zdarzyło mi się kilka razy w moim samotnym życiu chorować tak, że od myśli o potrzebie pójścia do toalety do wykonania mijało co najmniej pół godziny. Ale tak słaba, tak gorąca, tak obsypana swędzącą wysypką i tak niechętna, by jeść jak teraz nie byłam jeszcze nigdy. Ponad trzy tygodnie temu zdarzyła mi się moja pierwsza, mam nadzieję, ostatnia, choroba tropikalna – gorączka denga. Wywoływana przez wirus przenoszony przez komary. Nie można z nią zrobić nic, prócz czekać, aż objawy ustąpią.
Ale tu nie o niej. Ona jest tylko tłem, na którym pokazało się coś bardzo ładnego.
Uderzyło mnie nagle, bólem w całym ciele, jakby podrażnieniem nerwów. Jeszcze próbowałam przeprać kilka ubrań w ręku. Nie zdołałam. Położyłam się do łóżka myśląc, że to coś z kręgosłupem. Zwłaszcza, że ostatnio bardzo bolały mnie plecy. Kilka minut później, dreszcze. Godzinę później temperatura 39,8.
W tym czasie mój mąż dokończył pranie, zmył naczynia, przyjął hydraulika, potem elektryka (bo wysiadł nam prąd w domu), przykrywał mnie kolejnymi warstwami (bo wciąż było mi zimno), modlił się, pytał jak się czuję, przytulał, podawał wodę, był obecny.
Potem, gdy było gorzej, prowadził do toalety. Pomagał, gdy byłam zbyt słaba, by wziąć prysznic. Wymieniał wodę do okładów na czoło. A gdy temperatura nie chciała spadać, przygotował mi materac, na którym leżałam, a on robił mi okłady na całym ciele z chłodnych ręczników. Do przychodni zabierał mnie kilka dni z rzędu i czekał tam ze mną godzinami.
Później, gdy już było nieco lepiej i zaczęłam jeść bardzo wybiórczo, jeździł, by kupować, cokolwiek poczułam, że mogłabym spróbować w siebie wcisnąć. I gotował.
Gdy szóstego dnia zdawało się, że najgorsze minęło, wewnętrzna strona dłoni i spód stóp zaczęły swędzieć i piec. To było wieczorem, a następnego dnia moje ręce i nogi były pokryte wysypką. Pierwsze leki, które otrzymałam, a które miały pomóc w uciszeniu swędzenia, nie bardzo działały. Wykończona po kilku dniach w gorączce, bez jedzenia, miałam przed sobą wizję kolejnej nieprzespanej nocy. I wtedy mój mąż powiedział: “Śpij, jak już zaśniesz, nie będziesz czuła swędzenia” i zaczął mnie delikatnie drapać w miejscach, gdzie swędziało najbardziej (bo tylko niewielki dotyk wystarczył, by ulga przyszła na moment). Więc on drapał, a ja zasnęłam.
To też jest kochanie, kiedy cię ktoś drapie. Ale nie tylko to. To były prawie dwa tygodnie bycia dla mnie. To były prawie dwa tygodnie codziennych wyborów, żeby kochać. Więcej. Ukochana w tym czasie, uczyłam się kochania od mojego męża.