Tego dnia chodziliśmy długo, z bazy do latarni morskiej i z powrotem. Droga jest czerwona, jak wszystkie drogi Mozambiku. I upalna, jak większość dni w roku. Zwykle jest też cicha, nieczęsto można tam kogoś spotkać. Najpierw mija się wille osłonięte wysokimi murami, kilka restauracji, a następnie wchodzi się w miłą przestrzeń drzew po obu stronach drogi i nieobecność ludzi. Tylko co jakiś czas można spotkać tam Mozambijczyków, ktorzy siedzą w cieniu drzew i sprzedają jedzenie lub chronią się przed słońcem.
Tego dnia potrzebowałam ciszy. I spaceru. Jednak w Mozambiku, gdy jesteś pieszo, niemal każdy chce z tobą rozmawiać. Poznawać. Witać się. Sprzedawać. Zwłaszcza, gdy twoja skóra jest inna. Ale ja, zdeterminowana, chciałam i długiego spaceru, i odpoczywania. Dlatego, gdy zobaczyłam dziewczynkę na skraju drogi, minęłam ją, nie patrząc w jej kierunku. Nie wiedziałam nawet, czy ona patrzyła na mnie. Dwa kroki później usłyszałam Jego głos:
– Ona poczuła się n i e w i d z i a l n a.
W myślach mignęły mi wszystkie te momenty, gdy ja poczułam się tak samo. Pominięta. Przeciętna. Niewarta uwagi. Momenty, w których mówiłam i wiedziałam, że nikt nie słucha, nawet gdy patrzy w moim kierunku. Kiedyś i niedawno. I powróciło towarzyszące temu pominięciu nieprzyjemne odczucie. Odczucie, które było i w tej dziewczynce. On zdradził mi jej emocje. Dał współodczuwanie.
Ale w sekundę później zabrał mi tę emocję i dał odczuć swoje ukochanie. Te zainteresowanie absolutne, bez względu na to, czy dla innych jestem kimś czy nikim. Ukoił.
– Odwróć się. Ona czeka. Bądź dla niej, kim ja jestem dla Ciebie. Pokaż jej mnie. Ukochaj – powiedział.
Odwróciłam się. Stała sama na środku drogi, patrząc jak odchodzimy. Kiedy na nią spojrzałam, na jej twarzy odbiło się niedowierzanie, szybko zmieniające się w czystą dziecięcą radość. Na tej drodze ona czekała na moje spojrzenie. Czekała na moją uwagę. Pomachałam do niej i krzyknęłam kilka słów. Machała mi w odpowiedzi, śmiejąc się. Prawie podskakiwała z poczucia znaczenia. Stała się ważna.
Przez ten mały epizod On uczył mnie dużo. O uważności, która produkuje ważność. O słuchaniu Ducha Świętego i posłuszeństwie. O prostym kochaniu z miejsca odpoczynku.
Uważność odkrywa niewidzialnych. Leczy niezauważonych. Podnosi niedostrzeżonych. I zmienia ich imiona. Sprawia, że z nieważnych stają się ważnymi. Przenosi z miejsca nieznaczenia w miejsce znaczenia. Odkrywa myśli Boga, zamiary Odwieczego wobec nich – przeznaczonych do bycia ukochanymi przez Niego. Przeznaczonych do bycia Jego.
Duch Święty jest najlepszy. Zna myśli. Przemierza serca. Zainteresowany, by odpowiedzieć na smutek niezauważenia małej dziewczynki gdzieś w dalekim Mozambiku, który Jemu jest zupełnie bliski.
Ciągle mówi do tych, którzy Go słuchają. Ciągle widzi tych, którzy potrzebują. I pięknie krzyżuje ich drogi, na chwałę Najwyższego.
Czasem kochanie jest ekstremalnie proste. Jak zwrócenie uwagi na kilkuletnią dziewczynkę stojącą przy drodze. Jak przywitanie. Jak uśmiech. I pomachanie ręką. I więcej, zupełnie nie przeszkadza w odpoczywaniu – bo jest zwykłym patrzeniem na Ojca i powtarzaniem, co widzi się u Niego. Jest odpowiedzią z posłuszeństwem na Boży głos. Jest chodzeniem drogą, którą On już wcześniej przygotował.