Odkąd pamiętam, chciałam być blisko. To wołanie we mnie. Wołanie o Boga.
Którejś niedzieli, nie wiem ile mogłam mieć wówczas lat, ale mniej niż trzynaście, poszłam do kościoła. Do kościoła chodziłam co tydzień na niedzielną mszę, w pewnych momentach mojego młodego życia nawet codziennie. Wszystko, co pamiętam z tamtych czasów, to pragnienie, by Boga doświadczyć. By się objawiał w konkretnych sytuacjach, taki sam, jak w opowieściach z Pisma Świętego, które słyszałam już w dzieciństwie. “Przecież jesteś, wiem, że jesteś” – mówiłam Mu. Szukałam go w regularności. W powtórzeniach. W rytuałach, które chciałam dokładnie znać. W symbolach. Potrzebowałam przeżyć każde ze świąt do cna. Te wszystkie objaśniał mi mój tata.
Z tamtej niedzieli nie pamiętam nic, oprócz jednego wersetu. Nie wiem, kto go przeczytał, ani w jakim kontekście, ale wiem, co się stało, gdy go usłyszałam. Moje serce zapłonęło. Zapłonęło do jedności, którą chciałam mieć z Jezusem. Zapłonęło do tej bliskości, o której marzyłam. Zapłonęło i takie zostało.
Potrzebowałam wyrazić w jakiś sposób ten moment. Zaznaczyć przeżycie serca w rzeczywistości oczu. Miałam wrażenie, że zniknie, gdy tego nie zrobię. Chciałam codziennie pamiętać. Wróciłam do domu, wzięłam mazak i napisałam na ścianie: “Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie.” (List do Galacjan 2:20). Wiem, że wtedy spotkaliśmy się tak, jak wcześniej chciałam.
Rosłam w szczęśliwej rodzinie. Mama, tata, dwóch starszych braci. Dużo miłości. Dobrze się uczyłam. Lubiłam pisać, liczyć i malować. Rodzice dawali mi na to wszystko przestrzeń i czas. Gdy miałam zadane wypracowanie, rzucałam wszystko i obmyślałam treść. Pisałam na brudno. Zajmowało mi to długie godziny. Byłam wykończona i szczęśliwa. Zadania z matematyki rozwiązywałam dla relaksu i satysfakcji, jak krzyżówki. W malowaniu i innych zajęciach plastycznych odpoczywała głowa. Tak też opowiadałam siebie. Wszystko jest idealnie, myślałam. A jednak często znajdowałam w sobie smutek, którego nie umiałam wyjaśnić. Czucie, że jestem nieszczęśliwa. Pragnienie czegoś, czego nie mam, ale nie wiem, co to jest. Momentami nawet rozpacz. Że nie wystarcza mnie do tego, kim chciałabym naprawdę być. Miałam wszystko, czego dziecku trzeba. A i tak czułam, że to nie wystarczy.
Dla siebie pisałam tylko nieszczęśliwie. Tylko w tych złych momentach miałam słowa, z których byłam zadowolona. Od czasu do czasu wyobrażałam sobie sprawy, które rozrywały mi serce. Wtedy opisywałam, co działo się we mnie. A to potęgowało moje odczucie niepasowania do życia.
Nie byłam szczupła. I tą moją nieszczupłość nosiłam wówczas nie tylko na ciele, ale w swojej tożsamości. Zwykle nikt nie dawał mi odczuć tego, jak wyglądałam. Ale pamiętam dwie sytuacje, które, co dziś rozumiem bardziej niż wtedy, na lata okłamały mnie w definiowaniu mojej wartości. Jeden chłopak powiedział przed całą klasą: a co ty możesz wiedzieć o miłości? (w kontekście damsko-męskiej i tego, że jestem brzydka i gruba). I inny, gdy mieliśmy dobierać się w pary do zabawy, że on nie będzie z taką grubą krową. A może to była świnia?
Gdy wieczorem oglądaliśmy film w dużym pokoju, bałam się iść ciemnym przedpokojem do toalety. Raz zostałam sama na noc w domu. Nie spałam nawet z zapalonym światłem, sparaliżowana strachem. Często, gdy zasypiałam, miałam wrażenie, że jakaś postać stoi nade mną i na mnie patrzy. Zdarzało się, że po jakimś czasie od zaśnięcia, wyskakiwałam z łóżka z krzykiem, z wrażeniem, że wielki pająk oplótł mnie pajęczyną. Stał przy mojej głowie i patrzył mi prosto w oczy, choć przecież były zamknięte. Wtedy budziłam się.
To o mnie w moich wczesnych nastoletnich latach. Gdy miałam ich trzynaście, do rodzinnego domu na weekend przyjechał mój starszy brat. I o kimś opowiedział.
Pamiętam to tak. Mój brat mówił wszystko, czego potrzebowałam wówczas usłyszeć. Każde słowo było jednocześnie odpowiedzią, która przynosiła ukojenie i przekonaniem o dobrej przyszłości. Rozmawialiśmy długo, ale ja pamiętam, że opowiedział mi o Jezusie, który może być przyjacielem. Z którym można rozmawiać. Który zawsze jest blisko i odpowiada. O Jezusie, z którym można na co dzień być. I o ludziach, których poznał, a którzy tak właśnie żyją. O kościele. Tamtego dnia uwierzyłam Jezusowi ze szczególną świadomością, co On zrobił dla mnie. Uwierzyłam, że Jego śmierć i zmartwychwstanie nie odnosi się tylko do zbawienia i życia z Nim zawsze, ale dopiero po śmierci. Uwierzyłam, że On umarł i zmartwychwstał za naszą bliskość i relację już teraz. Powiedziałam, że jest moim Panem. Wiedziałam, że to jedyna odpowiedź na ten brak, zranienia i strachy, które już wtedy nosiłam w sobie.
I zapragnęłam. Tylko Jezusa.
Zaczęłam czytać Biblię, rozdział po rozdziale, konsekwentnie, choć niewiele z niej rozumiałam. Ale uparcie trzymałam się życia, którego doświadczyłam. Rozmawiałam z bratem przez telefon, zadawałam pytania. Słuchałam kaset magnetofonowych z nagraniami z niedzielnych nabożeństw z kościoła w Gdańsku (wówczas kościół “Bez ścian”, potem “Armia Dawida”). Najbardziej w tych nagraniach zachwycały mnie odgłosy dzieci w tle. Całe rodziny, które przychodziły do kościoła i dzieci, które mogły pozostać dziećmi nawet podczas kazania. Brat przywiózł mi również nagrane świadectwo człowieka, który uwikłany w okultyzm, został całkowicie uwolniony przez Jezusa. To otworzyło mi oczy na obecność świata duchowego, który również namacalnie nas dotyczy.
Największa zmiana, która przyszła od razu, to odzyskane w chwilę poczucie sensu. Pustka i beznadzieja, które codziennie nosiłam przy sobie, zniknęły. Nie dlatego, że zrobiłam nowy dobry plan na życie. Albo wzięłam kilka głębokich oddechów. Ja miałam trzynaście lat. I Jezus do mnie przyszedł, a ja Go przyjęłam. Ta pustka we mnie nie była o osiągnięciu jeszcze czegoś, czego nie znam. Ta pustka była miejscem dla Niego. Miejscem, które – gdy raz Pełne – zmieniło to, jak się czułam, jak patrzyłam.
Przestałam pisać źle. I nie pisałam latami. Pamiętam – tu na chwilę wybiegnę do przodu – gdy siedziałam w wynajmowanym mieszkaniu w Gdańsku, już na studiach, i mówiłam Bogu, że nie umiem napisać nic dla Niego. Że wciąż najlepiej pisałoby mi się o bólu. A On mi pokazał, że jeszcze nie czas. Pisanie wciąż było zbyt ważne dla mnie. Wciąż było nie narzędziem do przynoszenia Bogu chwały, ale źródłem samozadowolenia i satysfakcji. Przeszkodą byłam ja i moje samo-pragnienia. Dopiero kilka lat później powiedział: pisz, żeby nikt nie miał wątpliwości, że wszystko w twoim życiu jest tylko dzięki mnie.
Ciało mnie więcej nie zajmowało, ale wciąż żyłam w nawykach niepasowania. O tym wiem teraz, wówczas były mną i ich nie rozpoznawałam. Nie wyjdę na zewnątrz bez makijażu i bez umytej rano głowy. Nogi muszą być idealnie ogolone. Nie jem słodyczy w miejscach publicznych, bo pomyślą: taka gruba, a jeszcze je słodycze. (A w tamtym czasie już wcale gruba nie byłam.) Zakochana? Tylko w sekrecie. Bo czy ktoś mógłby mnie kochać? W różnym czasie, różnie. Uczyłam się siebie od nowa. To Boże Słowo pokazywało mi, kim jestem. Odsłaniało dobre zamiary Boga wobec mnie. Bóg przekonywał mnie latami o mojej niezależności od słów drugiego człowieka. I zapraszał do zależności od Jego.
Dzisiaj nie pamiętam dokładnie, w którym momencie strach przed ciemnością zniknął. Kiedy odeszła postać znad mojego łóżka. Kiedy pająk nie oplatał mnie więcej pajęczyną. Kiedy stałam się zupełnie wolna od tamtego wpływu demonicznego. Wpływu, którego źródła do dziś nie znam. Pamiętam za to, jak któregoś wieczoru leżałam w łóżku, w ciemnym pokoju i nagle zdałam sobie sprawę, że już się nie boję. Że nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz zdarzyły mi się rzeczy, o których wyżej. To nigdy więcej nie wróciło. A przecież mój brat przyjechał na weekend do domu naszych rodziców dwadzieścia dwa lata temu.
Tak doświadczyłam Boga, którego pragnęłam. I tak zaczęłam żyć wysłuchaną modlitwą o bliskość.
Nie miałam pojęcia, że było ci tak trudno. Bardzo mi pomagają Twoje wpisy, zdjęcia i świadectwo. Mam takie uczucie jakby mi się otwierały nowe przestrzenie.
Dzięki, że to mówisz. Po to dzielę się tym wszystkim, żeby Bóg przez to dotykał ludzi tak, jak chce.