Nie umiem jasno powiedzieć, co lubię tu najbardziej. Czy powietrze tak wilgotne, że zdaje się być przedmiotem. Czy wieczorną ulgę, która przychodzi z chłodną bryzą. Czy zieleń, czerwień i niebieski razem, w odcieniach i głębokościach, których nie znam z zimnej Polski. Czy mango i banany prosto z drzewa, niczym jabłka z dzieciństwa i młodości, których zawsze było za dużo. Nie, chyba nie to najbardziej. Najbardziej, jak dziś, gdy przysiadłam się do kilkuletniego chłopca, żeby zjeść razem ryż z fasolą. Ja, poprawna, zachowałam dystans. On, niepoprawnie domagający się ukochania, dystans zmniejszył do zera w dwie krótkie sekundy. Usiadł najbliżej, tuląc się do mnie jak tylko zdołał. To mi przypomniało, że też tak mogę. Do Taty.
Wróciłam. Wiedziałeś o tym? Po stu trzech dniach nieobecności. Kiedy tu jestem, ostatnie trzy miesiące w RPA i Maputo zdają się nieprawdopodobnym snem. Zdarzyło się w tym czasie tyle mojego życia, ale jednak gdzieś głęboko, mimo aktywności, było to moje czekanie na życie właściwe. Na Pembę. Na mój Mozambik. Na moich ludzi tutaj. Na Boże marzenia, które odkryłam w sobie jako własne. Na dom, do którego zawsze się wraca.
W tym czasie wyraźniej niż kiedykolwiek odkryłam, jak niewiele zależy ode mnie. Ale również – jak niewiele zależy od niesprzyjających okoliczności. I jak wszystko – od Niego.
Wiesz, że bardzo nie lubię lekcji wypuszczania kontroli z rąk. Ale to lekcje nieskończenie powtarzalne, bo tak łatwo chwytamy, co nam dane, i udajemy, że to nasze. Że na zawsze. Że wiemy dlaczego. Że rozumiemy w jaki sposób. Że możemy zatrzymać. Nieustanne ćwiczenia z utraty wyrabiają w nas dobry nawyk zależności tylko od Niego. I za to tracenie uwielbiam, i jeszcze za relaks, który tej zależności od Niego jest owocem. Gdy już wiem, że to nie ja, a On. I wówczas widzę, jak miejsca i daty niemożliwe do przewidzenia i ułożenia, stają się jedną piękną harmonią. I działa to, co nie miało prawa.
Mówiłam Ci, że spotkałam chłopców? Dali mi na przywitanie zdystansowane uściski. I czas, gdy czekali, aż skończę swoje zajęcia. Usiedliśmy razem na piasku i prezentowali mi swoje powtarzalne i niemożliwe oczekiwania, które, gdy spojrzeć z przymrużeniem oka, są kolorytem tej naszej wspólnej historii. Przywiozłam im z RPA plastry z Batmanem, jako że plaster jest jedną z ulubionych rzeczy, o które proszą. Poobklejali od razu ręce, twarze, szyje. Miło mi było na nich patrzeć. A w niedzielę poszliśmy razem na spacer. Cieszę się, że byli, choć nie dałam im nic oprócz siebie.
Chciałabym Cię zobaczyć tak bardzo. Jest mi tu najlepiej na świecie, ale potrzebuję mojej Polski na jakiś krótki czas. Mówiłam ostatnio X. o tej mojej potrzebie i próbując wytłumaczyć siebie, znalazłam aż to: potrzebuję pobyć z ludźmi, którzy mnie kochają. Więc będę, jeśli On pozwoli. Czekaj.
Ania
Pemba, 6 listopada 2018